Bezinteresowność – niestety słowo wychodzące już coraz bardziej z użycia. Nasze kontakty z ludźmi coraz bywają podyktowane interesem i wiążą się z zapytaniem – co ja z tego będę miał? A więc za wszystko, co czynię dla innych, winna być zapłata, jakaś wymierna korzyść. Stąd chętne ustawianie się za silniejszym, za osobą mającą władzę, która „dużo może”. Na przyjęcie imieninowe, na wesele zapraszany jest nawet bardzo daleki krajan, gdyż kontakt z nim może się „przydać”, bo ta osoba ma „chody”.
Chociaż o tym nie mówimy, postawy prospołeczne premiowane były w czasach PRL. Popularny był wówczas społeczny ruch kulturalny. Zbiorowym wysiłkiem, szczególnie na wsi, prowadzone były chóry, teatry, klubokawiarnie, świetlice. A na spotkania nawet w odległy teren pielgrzymowali pisarze i artyści. Warto też przypomnieć, że mandat radnego wykonywany był wówczas społecznie. Samorządowiec za posiedzenie rady otrzymywał tylko zwrot kosztów podróży. Nie brakowało wówczas szlachetnych społeczników, którzy angażowali się w budowę szkół, dróg, ośrodków zdrowia.
Po transformacji ustrojowej etos pracy społecznej uległ daleko idącym przeobrażeniom. Wolny rynek i tutaj zaglądnął. Wzorcami do naśladownictwa stawali się nie społecznicy, ale osoby, które odnosiły indywidualny sukces. A więc potrafiły w szybkim tempie się wzbogacić czy też zdobyć dobrze płatną pracę, awansować. Do nielicznych wyjątków należeli ludzie niosący pomoc potrzebującym. Jednym z nich był lekarz Józef Krzemiński z Lubaczowa. Nieprzypadkowo zwano go też doktorem ubogich. Gdy pacjentka wróciła do niego z receptą z prośbą, żeby zapisał tańsze leki, gdyż nie stać ją na jego zakup, Józef Krzemiński wyjął portfel i wręczył kobiecie na ich nabycie pieniądze oświadczając, że musi korzystać z tego leku.
Idea pracy społecznej staje się coraz mniej popularna. Wszystko, łącznie z pracą dla ogółu, zaczęło być przeliczane na pieniądze. Dotyczy to również samorządowców. Oczywiście radny się obrazi, gdy powiemy mu, że pracuje za pieniądze, ale prawdą jest, że mandat radnego jest godnie wynagradzany.
Można jednak usłyszeć, że przecież mamy rozbudowany wolontariat, w ramach którego ludzie angażują się w różne społeczne akcje. Oczywiście ta forma społecznego zaangażowania zasługuje na uznanie. Ale niestety działalność wolontariuszy nie zatacza szerszych kręgów i dotyczy doraźnych akcji. Brak bezinteresowności to pogarda dla słabego człowieka, z którym kontakty nie dają żadnych profitów, staje się coraz bardziej powszechnym zjawiskiem. Ludzie, którzy kierują się tylko interesem osobistym, bywają akceptowani przez otoczenie. Zamiast nagannej opinii mówi się o nich, że mają spryt, siłę przebicia, odwagę. Nic dziwnego, że coraz bardziej znajdują naśladowców osoby rozpychające się łokciami, a nawet tratujące innych w dążeniu do celu.
Kierowanie się w życiu wymiernymi materialnymi korzyściami niesie słabnięcie więzi przyjacielskich, wzrost egoizmu, podejrzliwości, malejącą liczbę osób, na które w chwilach trudnych można liczyć. Oczywiście zachowania te skrywane są pod maską pozornej kurtuazji, miłych słów, komplementów. Życie w środowisku, gdzie wszystko przeliczane jest na pieniądze, gdzie ludźmi godnymi podziwu są bogaci i mający chody staje się obdarte z ideałów a nawet w pewnym stopniu moralności. Dlatego też wielu środowiskach przybywa postaw społecznikowskich. Niemal w każdej miejscowości znajdziemy ludzi niosących pomoc innym. Tak było, gdy w rodzinie Matysów w Niemstowie spalił się dom (pisał o tym w Kresowiaku Edward Dziaduła). Społeczność gminy Cieszanowa, szczególnie Niemstowa, ruszyła ze spontaniczną pomocą. Do niej dołączyli nawet policjanci z Cieszanowa. Dom został odbudowany. Również współpracownicy Kresowiaka to wolontariusze najczystszej wody. Chociaż pisanie artykułów to żmudne zajęcie, wiążące się również z wyjazdami, to jednak nikt z nich za swą pracę nie otrzymuje wynagrodzenia. A więc Kresowiak redagowany jest wysiłkiem społecznym.