Wzywają mnie na komisję wojskową po której napisano mi – zdolny do służby wojskowej, kategoria „A”. W październiku mam iść do wojska. Na wiosnę dostaję urlop i przyjeżdżam do domu, a w domu tylko rodzice. Brat, który był w domu kupił działkę, wybudował dom i poszedł na swoje. Siostra też wyszła za mąż i mieszka w Bełżycach. Młodszy brat skończył szkołę i pracował w Mielcu. Mama namawia mnie, żebym wrócił do domu, bo z kim będą. Rent i emerytów dla rolników wtedy nie było. Mama mówi, że jak zajmę się wszystkim w domu, to ojciec będzie lepszy. Nie wierzę w to, że można zmienić ludzką naturę. W sierpniu kończę pracę w kopalni i wracam do domu. Mam dość hoteli i baraków. Na początku października 1961 idę do wojska i zaczyna się dalszy ciąg mojej wędrówki.
Jadę do wojska do Lublina a tam czekali na nas kaprale aby pokazać nam swoją władzę i co to jest wojsko. Ganiają nas w dzień i w nocy. Kto nie umiał szybko jeść to wychodził ze stołówki głodny, a jak zjadł to też był głodny. Co kilka dni był alarm w nocy. Byli chłopaki, którzy nie radzili sobie a kaprale jeszcze bardziej znęcali się nad nimi. Mieliśmy musztrę planowo, dodatkowo i w czasie wolnym. Na przysiędze wszystko musiało grać. Trudy służby nie robiły na mnie wrażenia, bo od dawna nie miałem lekkiego życia. Przed świętami Bożego Narodzenia była przysięga, a po przysiędze wyjazd do Wałcza. W Wałczu skierowano mnie do szkoły podoficerskiej, w której byłem dziewięć miesięcy. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że w wojsku będę miał tyle podręczników i nauki.
W niedzielę dowódca naszego pułku, zabrał nas aby pokazać nam umocnienia Wału Pomorskiego i to miejsce, które on zdobywał w czasie wojny, miał wtedy stopień porucznika i dowodził kompanią. Pokazywał nam bagnisty teren, przez który atakowali Niemców. Niemcy otoczyli jedną kompanię i wziętym do niewoli polskim żołnierzom powiązali drutem kolczastym ręce, wrzucili do stodoły i żywcem spalili. Tacy jak nasz dowódca naprawdę walczyli. Po wojnie namnożyło się kombatantów, którzy z walką nie mieli nic wspólnego, nie piszę, że wszyscy, ale znam takich. Z naszej wioski na wojnie i froncie był Wyrwa Szczepan, był to dobry uczciwy i sprawiedliwy człowiek, miał pięć orderów polskich i jeden radziecki, za forsowanie Odry i nigdy nie chwalił się swoim bohaterstwem.
Nie będę opowiadał o trudach służby wojskowej, bo żołnierz ma być wyszkolony. Byłem komendantem sali i rano przydzielałem żołnierzom rejony do sprzątania, za które odpowiadałem. Był na naszej sali żołnierz, który nadawał się na złodzieja, zwalniałem go z prac i jego zadaniem było uzupełnienie tego, co nam ukradziono, bo kradzieże zdarzały się i trzeba było płacić za brakujące rzeczy, a ja nie miałem zamiaru dopłacać do swoich dwóch lat służby. Znałem chłopaków, którzy po wyjściu z wojska dostawali rachunki do płacenia. We wrześniu ukończyłem szkołę podoficerską, zdałem dałem egzaminy, dostałem stopień kaprala i drużynę do szkolenia.
Nigdy nie nadużywałem swojej władzy, jak to robili inni kaprale i nieraz broniłem tych najsłabszych. Wiedziałem ile znaczyło ludzkie dobre słowo, gdy żołnierz miał problemy. Na przepustkach spotykałem się z żołnierzami i po każdym spotkaniu miałem dobry humor i zamiast do jednostki jechałem na zabawę albo do dziewczyny i zamiast wieczór, wracałem rano i podpadałem. Kilka razy siedziałem w areszcie i mój areszt jest jakiś inny, bo wieczór biorę koc i zagłówek i idę do aresztu i nie siedzę, tylko leżę całą noc, rano wychodzę i idę na zajęcia szkolić żołnierzy Dowódca kompanii mówi: Kapralu, przepowiadam ci, że baby i wódka cię zgubią, pomylił się, żyję do dzisiaj. Mnie jest to wszystko jedno bo i tak dwa lata muszę służyć. Wysyłają mnie na kurs wychowania fizycznego, po nim prowadzę gimnastykę i zaprawę z całą kompanią i mam dużo więcej zajęć, szkolenie żołnierzy, służby, warty, wyjazdy na poligon.
Władysław Swatek