Przedwojenne lubaczowskie kino Adam Szajowski

   Przedwojenne lubaczowskie kino Michała Markiewicza przy ul. Tartacznej było nowością i niesłychaną atrakcją. Jednakże miejscowa społeczność 20-lecia międzywojennego była biedna, ludzie bezrobotni, w większości utrzymujący się z pracy na roli. Chciałaby dusza do raju ale na kupno biletu chętnych nie było za wielu. Kłopoty finansowe Markiewicza związane z nikłą dochodowością kina spowodowały, że dotychczasowy słabo lub w ogóle nieopłacany operator Jan Emerle wymówił mu pracę i zrezygnował. Nie było innego operatora w Lubaczowie, a obaj chcieli postawić na swoim. Markiewicz zamieścił więc anons w ówczesnej gazecie (1936 r.), że poszukuje takowego z uprawnieniami do kina w Lubaczowie.

 Zgłosił się Włodzimierz Potuczko z Przemyśla, 27-letni kawaler po Szkole Kinooperatorów we Lwowie. Zamieszkał u pani Łozińskiej przy ul. Piotra i Pawła 6 (obecnie Orzeszkowej, później mieszkali tam Szymeczkowie). Zawarł z Markiewiczem cichą umowę o pracę, jak to się dzisiaj określa – „na czarno”, tj. bez gwarancji stałości, ubezpieczenia zdrowotnego – Kasy Chorych, socjalnego itp. Włodzimierz Potuczko ur. się w 1909 r. w Przemyślu. Miał młodszą siostrę – Józefę, która zginęła w czasie II wojny światowej podczas bombardowania Przemyśla. Jego matka pochodziła z Odrzykonia k. Krosna a ojciec Michał Potuczko z miejscowości Tarnawce k. Prze-myśla. Wkrótce Włodzimierz zakochał się w Lubaczowiance, wdowie Katarzynie Chomko i tegoż 1936 r. roku żeniąc się (ślub był w kościele parafialnym w Lubaczowie) tu „zapuścił korzenie” na zawsze. Odtąd i do końca swych dni mieszkał przy ul. Piotra i Pawła 1. [Fot. 1 – W. Potuczko. Fot. 2 – Katarzyna i Włodzimierz Potuczkowie, Przemyśl 1936, ul. Franciszkańska (fot. wykonał fotograf uliczny). Fotografie pochodzą ze zb. rodziny Potuczków.]

 Frekwencja słaba, za wynajem filmu trzeba było płacić, okresami kino stawało się zupełnie nierentowne. Bardzo często powtarzały się sytuacje kiedy to właściciel kina – Markiewicz zwracał się do kinooperatora: „Panie Potuczko! Jeżeli da Pan pieniądze na wypożyczenie filmu, to gramy seans, a jeśli nie – to zamykamy!” Wówczas (jak to wspomina w rozmowie ze mną córka Włodzimierza Potuczko – Anna Potuczko Wójciak)… „Mama z uciułanych groszy z prac dorywczych u innych, dawała te pieniądze żeby ojciec nie stracił pracy, a później ten dług Markiewicz zwracał, często w ratach. W celu wypożyczenia filmu jechało się furman do Lwowa.”

 Opowiadał mi mój ojciec [ES.] że był w tym kinie wielokrotnie, np. na filmie dot. śmierci i pogrzebu Józefa Piłsudskiego, i że objazdowo Markiewicz trafiał z filmami również do cieszanowskiego „Sokoła”, do Oleszyc i in. miejscowości.

 W „Jednodniówce 2008” Jerzy Tabaczek pisze „…bileterem [w tym kinie był] Józef Kulpa z Ostrowca. Afisze malowała córka właściciela Helena Markiewicz, a w latach okupacji niemieckiej Marian Kopf. W czasie seansu w sali kina, a były to wówczas filmy nieme, przygrywał na skrzypcach któryś z miejscowych muzykantów, najczęściej z kapeli żydowskiej, starając się dobrać melodię do akcji toczącej się na ekranie. Kino nie było zbyt dochodowe, stąd właściciel (aby zarobić) wraz z operatorem wyjeżdżali często do okolicznych wsi, do Cieszanowa, Horyńca i a nawet Niemirowa, dając tam seanse filmowe. Furmanka którą powoził J. Kulpa wiozła aparat kinowy i agregat benzynowy wytwarzający prąd.

 ”Wg relacji Stanisława Potuczki (syn Włodzimierza)… „Kino Markiewicza  było wyposażone w dwa projektory przenośne typu K-101. Film nie mieścił się na jednej rolce więc kolejną część (również dla schłodzenia  projektora) ustawiano na drugim projektorze. Nie były to urządzenia doskonale. Dawne pomieszczenia również były słabo albo i wcale nie wentylowane. Odpowiednio skupiony strumień światła kierowany był na taśmę w niewielkim okienku projekcyjnym, stąd temperatura w obszarze  projektora była wysoka  i stale raczej rosła niż się zmniejszała. Bano się by taśma nie zapaliła się (była bardzo łatwopalna i paliła się gwałtownie jak proch strzelniczy) bo wówczas oprócz bezpowrotnego zniszczenia taśmy zniszczeniu ulegał również projektor”

 Pisze w liście Marian Kopf: „Pamiętam  jak był wyświetlany film niemy  (rok ok. 1933). Film składał się z kilku różnych tematów… był Charlie Chaplin jako komik, byli rybacy i sieci z rybami. Był „Janko Muzykant”[film z 1930 r.] o chłopcu który ukradł skrzypce i potem dostał za to baty, i inne filmy. Pod ekranem grała muzyka czyli Żydzi na skrzypcach, trąbce i harmonii. Film rwał się i ludzie tupali nogami i gwizdali z niezadowolenia. W pewnym momencie takiej przerwy ktoś krzyknął, że się pali w uliczce „Za Małym Wałem” (ul. Kopernika). Pożar był u Argasińskiego który miał przydomek „Palifajka” (bo każdy Argasiński a było ich w Lubaczowie dużo, miał swój przydomek). Wtedy jeszcze w mieście były latarnie uliczne zapalane na „gaz” przez miejskiego policjanta, a większość ludzi w mieście nie miała światła elektrycznego tylko lampy naftowe. Stąd o pożar nie było trudno. Tak więc zamiast filmu polecieliśmy oglądać ten pożar.

Dzięki uporowi właściciela – Michała Markiewicza i wsparcia jego rodziny oraz zawodowej pasji jego kinooperatora – Włodzimierza Potuczki, kino jako tako egzystowało. Było powiatowym ewenementem, atrakcją, rewelacyjną kulturalną ofertą. Choć nie było wolne od problemów, od swego powstania do wojny zadomowiło się i na trwale wrosło w pejzaż miasteczka. Ówczesnym głównymi obiektami wyznaczającymi charakter ul. Tartacznej były: stacja kolejowa, tartak i właśnie kino.

 Opowiada Maria Jagodzińska Bukowa „Dobry film kosztował. Wypożyczenia we Lwowie były drogie i zależały od jego atrakcyjności. Im ciekawszy tym droższy. Weźmiesz lepszy, a jeśli ludzie nie przyjdą to stracisz. Tańsze… te znowu nie zyskiwały widzów. Błędne koło ryzyka. Np. jak szedł western – nikt nie przychodził. Westerny zupełnie nie miały wzięcia, były obce naszej ówczesnej kulturze i wrażliwości, i dopiero po wojnie stopniowo przyzwyczajano się do otwartości zachodniego świata, w tym i do kowbojów, Indian, Murzynów. Gdy szedł film niemiecki, to z kolei bojkotowali go i nie przychodzili Żydzi. Ale za to jak szedł „Znachor ”[film z 1937 r. wg powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, aktorzy: Kazimierz Junosza-Stępowski, Elżbieta Barszczewska, Mieczysława Ćwiklińska, Witold Zacharewicz, Jacek Woszczerowicz] czy jego kontynuacja [z 1938 r.] „Profesor Wilczur”, to od razu było pełne kino.”

 Jednak pomimo że seanse grano na bieżąco i starano się w miarę możliwości uatrakcyjniać repertuar, interes nie szedł do tego stopnia, że przedwojenną sytuację finansową swego ojca komentowała potem już po wojnie jego córka – Helena Markiewicz Olearnik słowami: „Gdyby nie wojna… wojna go uratowała bo by zbankrutował do szczętu”.