Idź. Nie przestawaj… Lidia Świder

  Człowiek często przechodzi przez życie, nie zatrzymując się na jeden dzień, aby zapomnieć o przeszłości i nie myśleć o przyszłości. Powracający koszmar wspomnień i niepewność jutra przypomina śmiertelną chorobę, która ujęła w szpony ludzkie życie. Kolejny dzień lęku i rozterek, czy aby podołamy i inni docenią nasz trud. Pętla godzin przeobraża się w tygodnie, miesiące i lata. Trwa i trwa, w nadziei dostrzeżenia przez innych. Jakże łatwo zmarnować swoje życie, kiedy czeka się na uznanie i poklask innych, którzy przez zazdrość nie wypowiedzą słów, na które czekamy.

 Żyjemy w świecie, w którym bezpowrotnie zatracona została miłość, wiara i nadzieja. Piękno odarte zostało z wrażliwości i subtelności na rzecz maski, którą przyjmują ludzie, aby zostać zaakceptowanymi przez bezmyślny tłum. W imię przypodobania, człowiek traci charakter, a nade wszystko wyobraźnię, dzięki której mógłby kreować własne życie. Największym błędem jest podążanie za stadem uległych głupców, którzy ustalają własne prawa. Pierwszą ich zasadą jest brak wiedzy, tej tłum nie łaknie i nie sprosta. Kolejną zaś wizerunek, któremu każdy podoła.

 Współczesny świat przywrócił symboliczną gilotynę z czasów Rewolucji Francuskiej, podczas której padały głowy. Dziś ścięte zostały myśli tych, którzy nie utracili odwagi, aby przeciwstawić się głupocie i tandecie. Ci zostali zepchnięci na boczny tor. Pośród nich zdarzają się myśliciele, którzy najczęściej pozostają niezauważeni. Jednym z nich był człowiek, któremu nie nadam imienia, ponieważ nie ma to znaczenia najmniejszego, a wielu utożsami się z jego życiem, bez względu na to, czy jest kobietą, czy też mężczyzną.

 Ów człowiek wraz z upływem czasu i świadomością mijających lat zaczął pojmować, że życie, które toczy się wokół niego, nie przynosi radości, lecz smutek i nostalgię za dniami, które minęły. Nie mógł odnaleźć ukojenia pośród ludzi, którzy troszczyli się jedynie o samych siebie, nie spoglądając na tych, którzy pragną jedynie ujęcia dłoni i rozmowy. Nieczuły i chciwy świat pozbawił ludzi empatii i miłości do drugiego człowieka. Pozostawił bezgranicznie samotnych rodziców, którzy życie poświęcili dzieciom, które w akcie łaski raczą niekiedy zadzwonić. Na krótką chwilę, aby nie zostały wypowiedziane słowa tęsknoty i nadziei na kolejną rozmowę.

 W tym czasie ozwały się dzwony, przywołujące wiernych na mszę świętą. Ludzie podążali ze wszystkich stron w stroju odświętnym przypominającym przebranie. Dumni i pewni wkraczali do kościoła, aby spostrzegli ich inni. Zasiadali w ławach i w ukrytych spojrzeniach przypatrywali się nowo przybyłym. Oceniali w myślach. Na krzyż niewielu spojrzało. Jezus nie odegrał roli najmniejszej, ukrzyżowany nie spoglądał na bezmyślny tłum. Niewielu pojęło. Wzdłuż ściany stanęli ludzie czekający spowiedzi, w kolejce do Pana Boga, by wyspowiadać się i duszę otworzyć przed obcym człowiekiem. Jakże ciężko ogarnąć myśli człowieka, który popełnia błędy, niekiedy upada, aby powstać i nie utracić wiary, podąża do konfesjonału. W imię czego?

 Człowiek, którego nie nazwałam z imienia, nie spojrzał na kolejkę ludzi, którym drugi człowiek udzieli rozgrzeszenie, bądź nie. Usiadł w pustej ławie, ogarnął skroń dłońmi, które w swej bezsilności opadały. Spojrzał na krzyż. Całego siebie powierzył Panu w przebłaganiu i modlitwie, podczas której każda łza wylana przed obliczem Boga znaczyła po stokroć więcej, niż wypowiedziane grzechy ludzi z kolejki do rozgrzeszenia.

 Kolejka przed konfesjonałem przypominała ludzi, których napotkać można w każdym sklepie. Podchodzili kolejni i kolejni. Nikt z nich nie uklęknął przed Chrystusem na krzyżu i nie powierzył mu myśli. Nigdy nie ogarnę świata, w którym człowiek nie zatrzyma się nad krzyżem i cierpieniem, a przystanie w kolejce do spowiedzi przed drugim człowiekiem. A następnie uklęknie. Pochyli głowę, by wyznać swe grzechy. Nie przed Bogiem, lecz przed drugim człowiekiem. Wyjdzie pełen wiary, że został rozgrzeszony. Przez kogo? Przez drugiego człowieka, który również wątpi i popełnia błędy, a niekiedy kluczy pośród życia. Człowiek rozgrzesza drugiego człowieka w imię Boga? Nie sądzę, aby tak mogło się stać. Powracam do tego tematu wciąż i wciąż, aby ktokolwiek się przebudził.

 Myślący człowiek podąża przez życie nie oglądając się na innych, a i nigdy nie uczyni rzeczy najmniejszej podług czyjejś woli, ponieważ inni uznali, że tak wypada. Kiedy człowiek w obawie przed niedocenieniem i porzuceniem stanie się uległy i nie wyrazi swoich myśli wprost, stanie się na podobieństwo bezmyślnego tłumu. Wszystkie śnięte ryby płyną z prądem rzeki.

 Bohater mojej opowieści przebudził się w dniu, który nie zwiastował narodzin nowej myśli. Dzień przypominał kolejny, nie wyróżniający się pośród innych, podobnych do siebie, które mijały bezpowrotnie, niezauważone. Bywają chwile, kiedy pragniemy, aby zegar wskazał na tarczy godzinę snu, lecz ta nie zatrzyma wskazówki na żądanym przez nas przystanku ukojenia. Bezsenność może przypominać koszmar, bądź i przebudzenie ze snu, które w swej symbolice czeka na uzmysłowienie, czym jest dar życia.

 Nie każdemu dane jest wstać o świcie, ponieważ paraliż zamknął anonimowego człowieka pomiędzy ścianami i myślami swoich marzeń i pragnień po dniu wypadku, który zdarzył się ot tak, nagle, nikt nie czekał. Nie każdy spojrzy na wschodzące słońce, na cud świata rodzący się o brzasku. Śpiewu ptaków nie usłyszą wszyscy. Ci, którzy utracili słuch przywołają we wspomnieniach symfonie dawnych mistrzów, a wśród nich jedną z najwrażliwszych Beethovena. Kto wysłuchał raz jeden jego V Symfonii, ten nie zapomni kroków nieuniknionego losu, który zbliża się i kołacze do naszych drzwi, budzi niepokój, któremu towarzyszy lęk o przyszłość, a i trwoga. To oni cierpią ponad miarę, nie my, którzy wciąż narzekamy i bolejemy nad każdą podłością i niesprawiedliwością. My, możemy odejść, nie spoglądając na tych, którzy nie zasługują na naszą myśl i spojrzenie.

 A tymczasem nieświadomie pozostawiamy najszlachetniejszych z ludzi, którzy utracili nadzieję. Porzucamy ich bezpowrotnie z przyczyny jednej. Najczęściej odwracają wzrok i nie proszą o rzeczy najmniejsze ze wstydu przed chorobą i ubóstwem. Kiedy człowiek traci wszystko, co podarowało życie, a los odebrał, wtedy budzi się niepewność i ogrom smutku, który skazuje na milczenie. Inni nazwą je pychą. Jakże się mylą i nie pojmują ogromu cierpienia spadającego nagle, niczym głaz, któremu nie sposób umknąć.

 Nigdy nie pochylajcie głowy przed osądem drugiego człowieka, dopóki nie skrzywdziliście bliźniego i nikt nie uronił przez was łzy. Najczęściej oceniają ci, którzy zasiadają w pierwszych ławach kościoła, a następnie stoją w kolejce po rozgrzeszenie. W pokucie litanii nie odmienią samych siebie, pochylą głowę, aby ukradkiem spoglądać na innych, przepełnieni jadem zawiści. Przejdą przez kościół, jak przez życie, a nikt nie spojrzy na nich, ani w nim, ani poza nim. Nie wpiszą się w pamięć ludzką, bo nigdy nie podali dłoni i nie zatrzymali się przed dramatem drugiego człowieka.

– całość w najnowszym wydaniu-