Do napisania poniższych wspomnień zainspirował mnie wywiad zamieszczony w majowym numerze „Kresowiaka” z Józefem Dudą z Lubaczowa, amatorem filmowania i fotografowania. Moją pasją, i to już od dzieciństwa, było również fotografowanie. W Cieszanowie, jeszcze w szkole podstawowej, od najstarszego brata Franciszka otrzymałem aparat mieszkowy 6X9, którym zacząłem robić zdjęcia mieszkańców miasteczka i rodziny. Wywoływałem kliszę, kopiowałem zdjęcia „na styk” w ramce, które później rozdawałem znajomym. Często po okolicy podróżowałem rowerem i fotografowałem cerkiewki, kapliczki, krzyże kamienne na cmentarzach, tzw. bruśnieńskie (wykonane przez bruśnieńskich artystów). Gdy byłem w liceum w Lubaczowie również robiłem zdjęcia, np. zbiorowe obok cerkwi. Oczywiście nagminnie uwieczniałem koleżanki i kolegów.
Z racji pasji fotografowania zdawałem na uczelni na wydział operatorski. Bliskie jest mi też malarstwo. Od młodych lat zbierałem albumy związane z fotografiką, sztuką i malarstwem. Fotografowałem namiętnie w czasie studiów i gdy jako aktor rozpocząłem pracę w teatrze, będąc z przedstawieniem w Krynicy, fotografowałem malującego Nikifora. W Książu, gdy Jerzy Antczak kręcił film „Hrabina Kosel”, wykonałem portrety „prywatne” w przerwach aktorom, a grała w filmie czołówka polskich artystów. Wśród nich byli: Jadwiga Barańska, Ignacy Gogolewski, Władysław Hańcza, Stanisław Milski, Mariusz Dmochowski i inni. Wszyscy z przyjemnością pozowali do portretu.
Moje fotograficzne hobby zaowocowało licznymi indywidualnymi wystawami fotografii tematycznie związanymi z teatrem. „W obiektywie”, „Ludzie polskiej sceny”, „Portrety aktorów”, „Rozmaitości”, „Filmowy Hamlet”, „Aktorzy bez szminki”. Robiłem portrety aktorów dolnośląskich, między innymi Piotrowi Cieślakowi z teatru 13 rzędów. Wystawy były prezentowane w domach kultury, teatrach, bibliotekach i zawsze wzbudzały duże zainteresowanie publiczności.
Z racji wykonywanego zawodu aktora moje fotografie w większości dotykają przestrzeni teatralnej. Mogę powiedzieć, że poprzez fotografowanie zgłębiałem miejsca mojej pracy, poszukiwałem innych znaczeń, wychodziłem poza codzienny rytuał pracy na scenie. Zaglądałem od kuchni, odkrywałem kurtynę, zrzucałem maski z ludzi. Byłem badaczem uczestniczącym i zarazem obserwującym otaczającą rzeczywistość. Praktyka takowa jest niezwykle ciekawa i świadczyła o wrażliwości i otwartości umysłu, tym bardziej, że praca trwała nieprzerwanie wiele lat.
Staram się, aby moje portrety były na wysokim poziomie technicznym, co najbardziej uderzające, wiele mówią o osobie fotografowanej. Oddać cechy osoby portretowanej to trudne zadanie. Moje prace to rzetelne i subiektywne studium człowieka. Nic zatem dziwnego, że wielokrotnie były publikowany w miesięczniku „Odra”, dzienniku wrocławskim „Słowo Polskie” oraz w tygodnikach „Film”, „Ekran”.
Oczywiście łatwiej się fotografuje starych mężczyzn, widać po nich drogę życia. Natomiast młode aktorki bardzo lubią się podobać i mają świadomość ulotności. Ważne jest dokumentowanie przedstawienia, bo to trwały ślad, a po sztuce tak przecież niewiele zostaje. W sposobie komponowania prac wykorzystuję znajomość historii sztuki. Dodam, że wiele moich prac inspirowanych jest renesansowymi obrazami.
Z aparatem fotograficznym się nie rozstałem, gdy kupiłem kamerę „ósemkę”. Utrwalałem na niej spektakle, wydarzenia kulturalne na mieście, otwarcie wystaw w muzeum, uroczystości państwowe, na przykład pierwszą i następną mszę papieską na stadionie w Wałbrzychu po śmierci papieża Jana Pawła II. Fotografowałem pisarzy Jerzego Andrzejewskiego, Romualda Cabaja. Fotografowałem zabytki, ludzi, zdarzenia. Ta pasja towarzyszy mi przez całe moje 60-letnie życie zawodowe do teraz.
Dawniej nie było komórek. Zdjęcia wymagały pracy domowej, wywoływania filmów w ciemni. Wśród posiadanych aparatów była Lajka, Start, Fleksar. Moje aparaty są teraz w muzeum teatralnym we Wrocławiu.
Adam Wolańczyk