Julian Puzyna herbu Oginiec Henryk Wolańczyk

  W poprzednim „ Kresowiaku Galicyjskim” poznaliśmy Marię, pierwszą córkę Księcia Juliana Puzyny herbu Oginiec i Marii z Łosiów, która wyszła za mąż za hrabiego Czosnowskiego. Drugą ich córką była Jadwiga (1876-1940), którą poślubił hrabia Władysław Korytowski herbu Morawa (1866-1925). Ponadto mieli jeszcze dwie córki: Izabelę i Irenę.

Śmierć hrabiego Korytowskiego owiana była tajemnicą. Hrabina Jadwiga nigdy nie rozmawiała ze służbą o śmierci męża. Przeniosła się na zimę do Lwowa, do swojej kamienicy przy ulicy Ormiańskiej. Zajmowała tam pierwsze piętro. Być może ktoś ze służby przez przypadek odkrył jej tajemnicę. Możemy się domyślać, w jaki sposób służba dowiedziała się o tajemniczej śmierci hrabiego. Dodajmy, że hrabia Władysław Korytowski był znany w tym czasie wśród lwowskiej szlachty.

Powróćmy na chwilę do córki hrabiego Franciszka Czosnowskiego, Marii Pauli urodzonej w 1894 roku. Wyszła ona za mąż za Józefa Plater-Zyberka (1844 -1926), syna Stanisława i Marii z ks. Czartoryskich. Z związku tego mieli trzy córki i syna. Najstarsza Maria urodzona w 1922 roku we Lwowie, wyszła za mąż za hrabiego Eustachego Rylskiego herbu Ostoja.

Małgorzata Bocheńska, córka Marii, przyrodnia siostra Eustachego-Rylskiego juniora była częstym gościem w moim domu w Narolu. Opowiedziała historię swoich rodziców: „Eustachy Rylski pierwszy mąż mojej mamy został aresztowany na początku II wojny światowej przez Niemców. Mama zdecydowała się pójść do męża do więzienia. Przebywała z nim w jednej celi. Niemcy to tolerowali. Była wówczas w ciąży z moim starszym bratem. Kiedy nadszedł czas rozwiązania Niemcy odesłali mamę do szpitala. Urodził się chłopiec, mama dała mu imię Eustachy. Obecnie mieszka w Warszawie, czasami widuję go w telewizji. Eustachego seniora Niemcy szybko rozstrzelali. Po pewnym czasie mama wyszła za mąż za Bocheńskiego – mojego ojca”. Eustachego – juniora, wybitnego prozaika i dramaturga poznałem około 20 lat temu w Narolu.

Pozostałymi córkami Marii i Józefa Plater-Zeberka były: Elżbieta i Jadwiga. Elżbieta (1923-1950) wyszła za mąż za hrabiego Edmunda herbu Rogala. Jadwiga urodzona w 1925 roku, imię otrzymała od swojej matki chrzestnej, Jadwigi Korytowskiej. Jedna z dobrze poinformowanych osób, mieszkanka Narola, powiedziała mi kiedyś, że dobra narolskie miały w przyszłości zostać zapisane przez Jadwigę Korytowską chrześnicy. Jadwiga była przez długie lata adwokatem w Krakowie, nigdy nie wyszła za mąż.

Właściwy majątek księcia Juliana Puzyny (1843-1918) to Rogóżno i Ożomla (powiat Jaworowski), Porszna, Solonka Mała i Solonka Wielka ( powiat lwowski). Julian był synem Józefa Ignacego i Rozalii z Suzinów.  Rozalia pochowana została w kościele parafialnym w Narolu, zmarła w 1908 roku. Julian Puzyna był prezesem rady powiatu cieszanowskiego. W latach 1902 – 1907 z fundacji Puzynów została zbudowana na Krupcu cerkiew, która przetrwała wojnę, a obecnie jest Narolskim Domem Kultury. Książę Julian Puzyna na mocy wyroku sądu rosyjskiego został wygnany z ziem polskich zabranych przez Rosję w czasach zaborów i zarazem pozbawiony majątku rodzinnego. Ożenił się z Marią, nie mając ani morga ziemi. Gospodarzył dobrami swojej żony. Najbardziej cennym zakupem była Ożomla pod Lwowem. Majątek ten zapisał swej starszej córce Marii. Pod koniec XIX wieku założył w Narolu straż ogniową.

Jedno z najważniejszych zadań, jakie stanęło przed młodym księciem po przyjeździe do Narola była odbudowa pałacu narolskiego. Po kilku latach prac udało się przewrócić pałacowi poprzedni wygląd sprzed 1863 roku. Pałac wyposażony został w wiele pamiątek związanych z rodziną Puzynów.

W czasie odbudowy pałacu książę mieszkał wraz z żoną Marią w modrzewiowym dworku, w którym urodziły się ich dzieci. Umiejscowiony był w północnej części Lipska, przy drodze z Narola Wsi do Chlewisk. Przy dworku  znajdował się park o niedużej powierzchni zwany „Ogrodem Włoskim” .W parku tym było zbudowane kąpielisko dla pań z pałacu, dno  jego wyłożono deskami dębowymi.

Pod koniec XIX wieku książę Julian na folwarku znajdującym się przy pałacu założył gorzelnie  i tartak. Później zbudowano jeszcze młyn. Spirytus pędzono z ziemniaków uprawianych na dworskich łanach. Z tymi ziemniakami  związana jest opowieść mieszkańca Kadłubisk, która utkwiła mi w pamięci. Nosił on nazwisko Sycz, pochodził z Chlewisk. W 1982 roku uczniowie z Kadłubisk poinformowali mnie, że w ich wsi jest drewniany dom z 1863 roku i mieszka w nim dziadek Sycz. Oglądaliśmy chatkę z zewnątrz. Zbudowana z jodłowych pni ( przeciętych piłą wzdłuż na dwie połówki) i kryta słomą. Wewnątrz obejrzeliśmy komin dużych rozmiarów. W kominie na grubym drucie wisiał kociołek. Drzwi wejściowe prowadziły do sieni.  Po jednej stronie były drzwi do izby mieszkalnej a po drugiej stronie były drzwi do komory.  Nad drzwiami do komory była gruba belka a na niej wycięty napis 1863 . W komorze stały dobrze zachowane dwie skrzynie malowane.

Dziadek Sycz zaprosił  nas do izby. Uczniowie posiadali na deskach podłogi, musiały być stare, tkwiły w nich kołki drewniane  spełniające rolę gwoździ. Obok kołków były gwoździe metalowe , zmienione zostały legary.  W pewnym momencie zapytałem dziadka Sycza  o gorzelnie na folwarku. Właściciel chatki potwierdził moje przypuszczenie, że ziemniaki do gorzelni były uprawiane na dworskich polach. Pewnej wiosny na łanie leżącym obok Kadłubisk zasadzono ziemniaki. Lato szybko minęło. Nastała jesień i przyszły wykopki.  Mieszkańcy z motykami wyszli na pola. Pod koniec dnia dworski urzędnik w specjalnym zeszycie  notował, kto ile koszy  dwuręcznych wykopał.  Po zakończeniu wykopków miała być wypłata. Ktoś z mieszkańców  wpadł na pomysł  by ziemniaki kopać w nocy. Kopano. Ale w nocy dobrze nie widać i duża część ziemniaków pozostała w ziemi. Wieczorem urzędnik zdziwił się, gdy podawano do zapisu podwójne ilości koszy. O zdarzeniu zameldowano księciu  Julianowi. A ten późnym wieczorem  siadł na konia i pojechał na pole.  Zobaczył wielu mężczyzn zawzięcie kopiących ziemniaki. Książę spokojnie podjechał do kopaczy, nakazał przerwać prace, wyjaśniając, że noc jest do odpoczynku. Później wziął od kopiącego motykę i bronował część rządka. Znaleziono wiele ziemniaków przesypanych ziemią. Ludzie posłuchali i spokojnie wrócili do swych chat.

By sprawnie przeprowadzić młockę  książę zakupił  młocarnie i lokomobilę opalaną drewnem.  Pewnego lata podczas młócenia zapaliła się słoma wokół maszyn. Została ugaszona. Od tej pory przestrzegano zasad bezpieczeństwa. Książę Puzyna zmarł w 1918 roku we Lwowie. Pochowany w Narolu na cmentarzu parafialnym w podziemiach kaplicy wybudowanej w 1881 roku. W pałacu pozostała hr. Jadwiga ze swoim mężem Władysławem Korytowskim. Z różnych opowieści o Władysławie Korytowskim przytoczę tylko dwie.  Najbardziej znana była opowieść jak hrabia z żoną Jadwigą jechał do kościoła narolskiego. Przed mszą w każdą niedzielę wstępował do najsłynniejszej karczmy w Narolu zwanej wówczas „Zajazdem Czermaka”. Tam wypijał na stojąco „setkę” wódki i szedł na mszę.

Druga opowieść krążąca po Narolu, to relacja kominiarza. Co roku szedł czyścić kominy w pałacu. Po pracy starał się spotkać hrabiego Korytowskiego i zameldować, że przed chwilą skończył je czyścić. Hrabia, ludzki człowiek wypłacał kilkadziesiąt złotych. Wtedy kominiarz starał się odnaleźć hrabinę Jadwigę i meldował jej, o zakończonej pracy. Wówczas hrabina Jadwiga polecała urzędnikowi dworskiemu wypłacić tylko 5 zł.

W 1986 roku do Narola przyjechał Czesław Puzyna wykładowca na jednej z uczelni warszawskich. Zamieszkał u mnie w domu. Zaraz w pierwszym dniu wizyty powiada: „Chciałbym zobaczyć pałac. W latach 50 byłem w Narolu i byłem w pałacu. Ale do wnętrza dostałem się przez wyłamane okno. Teraz chciałbym wejść drzwiami.” Stanąłem na wysokości zadania i „załatwiłem” wizytę w pałacu z wejściem drzwiami. Poszliśmy na piechotę. Drzwi otworzył nam dyrektor PGR i towarzyszył nam z ciekawości przez cały czas zwiedzania. Książę Czesław, wysoki, szczupły pan opowiadał nam, że przed wojną przyjeżdżał do Narola, do cioci Jadwigi i było tu bardzo przyjemnie. Tym przyjemnym akcentem chciałbym zakończyć tą opowieść.

Henryk Wolańczyk