O młynach, Żukowie i Kopfach Eugeniusz Szajowski

Urokliwość młynów wodnych była szczególna. Widowiskowości dodawała zagadkowa budowla z kołem i łopatami, strugi wody i biała opadająca kipiel.

Był młyn wodny hr. Agenora Gołuchowskiego w Lubaczowie nad odnogą Sołotwy. Był młyn wodny w Narolu na tzw. Młynkach na Tanwi. Był młyn wodny Franciszka a potem Edwarda Brzyskich na Brusience w Cieszanowie, z tyłu za ich parcelą przy Dachnowskiej (Sobieskiego). W nieistniejącej już Sieniawce taki młyn posiadał Gudzio na Smolince, w Łówczy Gruszecki na Łówczance, w Gorajcu Hirschfrit nad Gnojnikiem, w Łukawicy Maria Dzierżyńska nad Tanwią. W Baszni Dolnej młyn wodny stał nad Sołotwą, w Oleszycach nad Przyrwą, a w Lublińcu młyn Mojżesza Grafa stał nad połączonym nurtem Łówczy z Buszczą, wpadających niebawem do Wirowej. W Budomierzu młyn wodny miał Balko, nad płynącą od sąsiadów z Ukrainy i Gruszowawodą Zawadówki przechodzącej w Lubaczówkę. Młyn wodny w okolicach mieszania się wód Łówczy z jej dopływami Łotoczą i Gnojnikiem w Żukowie, wsi oddalonej o 4 km od Cieszanowa, za lasem Żarek, „Na Borku” prowadzili Kopfowie.

Pamiętam w Żukowie rodzinę Żukotyńskich, w końcu lat 20- tych był dworek Zygmunta Żukotyńskiego poza Freinfeldem (dziś Kowalówka) po lewej stronie pod lasem w kierunku Płazowa. Młyn Kopfów stał w głębi od szosy, po prawej stronie, za rzeką. Niedaleko za nim był (i jest) cmentarz , a kilkadziesiąt metrów na prawo był dom mieszkalny rodziny Kopfów, jako mały mająteczek ziemski.

Rodzin Kopfów w Cieszanowie było co najmniej dwie. Jedną z nich byli Franciszka i Stanisław Kopf. Zapamiętałem kobietę niskiego wzrostu, zajmującą się praniem bielizny w domach inteligenckich, bardzo zaradną wdowę z siedmiorgiem dzieci (Kazimierz, Władysław, Tadeusz, Maria, Michalin, Cecylia i Zygmunt).

Kazimierz chodził we Lwowie do szkoły rzemiosł artystycznych. Jego dziełem były potem medaliony z brązu Kościuszki, Pułaskiego, Jagiełły i in. Pamiątki te przed II wojną były w rzeszowskim domu jego brata Tadeusza. Ponieważ w kraju był wielki kryzys i brakowało wszystkiego, z końcem lat 20- tych Kazimierz wyjechał do Ameryki a z nim jego 2 siostry, Maria i Michalina. Maria zamężna Dziaduła, była potem w Ameryce gospodynią w Domu Prezydenta USA. W 1936 r. przyjechała jeszcze na urlop do rodzinnego Cieszanowa.

Władysław, ożenił się z Marią Mielnicką z Cieszanowa. Tadeusz jeszcze przed I wojną światową na ochotnika poszedł do wojska austriackiego i był w szkole kadetów we Wiedniu. Po zakończeniu wojny służył w wojsku polskim. Ożenił się z Bronisławą Lada (z niemieckich Czechów „Lade”) i mieszkali w Lubaczowie przy ul. Kościuszki. Mieli syna Konstantego i Mariana. Cecylia wyszła za Feliksa Maślankę z Dachnowa. Pobudowali się przy ul. Mickiewicza na parceli kupionej od Żyda Wurzla. Był przygotowany dla Maślanki warsztat ślusarski, ale go nigdy nie prowadził, bo został szoferem w ówcześnie powstałych „Autobusach” Juliana Hołowińskiego i Bolesława Bajorskiego. Pewne okoliczności spowodowały, że Feliks potem popełnił samobójstwo.

Cecylia wyszła za mąż za Romana Jaremę, drogomistrza w Cieszanowie, i po 1944 r., gdy Cieszanów spalili banderowcy, wyjechali do Przemyśla. Miała synów Zygmunta (Dziunka) i Romana, których siostra Maria zabrała do USA.

Zygmunt, podoficer wojskowy w kadrze w Przemyślu, ożenił się z Zofią z Gutów. Był potem b. chory, zmarł jeszcze przed wojną, a żona w 1949 r.

Skoro jest okazja, na chwilę odejdę od tematu i dalekim skrócie przybliżę osobę Mariana Kopfa. Urodził się w 1926 r. Jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, wydział malarstwa. Uprawia głównie akwarelę i sztalugowe malarstwo olejne. Brał udział w wielu wystawach, m.in. w Krakowie: w 1993 r. prezentował swoje obrazy na jubileuszowej wystawie ZPAP w Domu Artysty, w 1995 w Galerii „Pryzmat”; 1997- Dom Wystawowy „Merkuriusz”; 1999- Galeria Politechniki Krakowskiej; 2000- wystawa w pałacu Sztuki i w Galerii ZPAP. W swoich pracach przeszedł od malarstwa „rzeczywistego” (realnego) do uproszczeń geometrycznych. Temat obrazów dotyczy problemów egzystencjalnych doświadczanych w czasie wojny oraz jej okropieństw; świat jest złowieszczy, a Ziemia jest jednym wielkim polem bitwy, wojna jest wieczna i powszechna a brzemię ludzkiego losu jest tragiczne. Taka zawartość jest prezentowana przez twórcę w formie różnych metafor jako odniesienie do rzeczywistości. Pomimo użycia symboli form geometrycznych, obrazy są czytelne w ich przesłaniu, a kompozycja, forma i kolor są adekwatne to zawartości obrazu. Artysta, który wciąż ma w pamięci okropności wojny, podjął w swej twórczości ten temat. W pewnej części twórczość ta jest ściśle związana z naszym miastem, z Lubaczowem. Część dorobku stanowią prace o tematyce lubaczowskiej, oparte na szkicach wykonanych w czasie wojny. Marian Kopf zaprzyjaźniony z tutejszym Muzeum, związany z „Ziemią urodzenia” rodziców i dziadków, podarował Muzeum Kresów w Lubaczowie liczne rysunki i obrazy własnego pędzla, które dały początek kolekcji prac współczesnych.

Cała rodzina Kopfów mieszkała w Cieszanowie na tzw. tach (ul. 6 grudnia 1918), bocznej Legionów (Kościuszki). Gdy byłem małym dzieckiem, i gdy moi rodzice Maria i Jan Szajowscy mieli zajęcia w polu, moja mama zaprowadzała mnie do tego domku Kopfów. Pamiętam, że jeszcze tam nie było podłogi tylko suchy piasek rzeczny, i tam się bawiłem. Wówczas to Władysław Kopf toczył ze mną wesołą rozmowę i obiecywał, że kupi mi „bicykiel”.

Nazwisko „Kopf” (słownik podpowiada znaczenie „Głowa”), na oko widać że nie polskie, podobnie jak w Lubaczowie: Bauer, Bauman, Kapel, Szyk, Margraf, Meder, Miler, Presz, Richter, Ruebenbauer, Sznajder, Szychter… Pisze Marian Kopf w liście z Krakowa z 28.11.07 r… „Kiedyś dochodziłem tzw. korzeni. Na granicy Austrii i Niemiec koło Linzu była miejscowość Kopfing, skąd w okresie rozbiorów Polski całe karawany austriackich Niemców ciągnęły wozami z budą na tereny tzw. Galicji szukając dla siebie ziemi. Ci koloniści, w 1783 r. założyli wieś m.in. Freifeld (Wolne Pole). Z tego Freifeldu do Cieszanowa przyszli „Kopfy”, a że mieli niemiecką żyłkę do pracy i dokładności, to się dorabiali. Z czasem zasymilowali się z ludnością miejscową.”

 W połowie lat 30-tych Kazimierz Kopf żyjący w USA, zdecydował się kupić w ŻukowieNa Borku” majętność rolną z domem, rolą do uprawy, lasem i młynem. Dokonał transakcji i po jakimś czasie przyjechał z rodziną, 2-ma córkami. Próbował gospodarzyć, córki chodziły do szkoły w Żukowie i potem w Cieszanowie. Długo jednak nie pogospodarzył, przekonał się, że to nie amerykańska ferma dochodowa i wyjechał z rodziną do USA. Osadził na tej majętności swego brata Władysława Kopfa, który prowadził tu „Na Borku” i młyn i uprawy rolne.

Pamiętam dokładnie całe obejście ze stajnią, parą koni, służącym, narzędziami rolniczymi i młynem, bowiem w tym wieloizbowym domu jako nauczycielka szkoły w Żukowie, wynajmowała pokój moja bratowa, Jadwiga Szajowska. Jej mąż Andrzej dojeżdżał z Żukowa rowerem do pracy w sądzie Grodzkim w Cieszanowie. Często u nich bywałem. W latach 1930- tych w okolicach mostku pod którym płynęła młyńska woda, został zamordowany kłonicą Karpiński, gospodarz z Żukowa. Proces sądowy podejrzanego mieszkańca Żukowa, z braku dowodów nie dał rezultatu. Zwłoki były wrzucone z mostu do rzeki. Narzędzie zbrodni (tzw. lico czynu) było przechowywane w cieszanowskim sądzie w szafie, co osobiście brat jako kierownik wydziału karnego mi pokazywał. Brat posiadał prawo polowania, miał dubeltówkę i flobert z nabojami 6 mm, którego mi użyczał. Chodziłem z nim po lesie. Pamiętam śliczne śpiewy przepięknej żółtej wilgi i innych ptaków. W rzece były ryby i raki. Pamiętam że brat zaprosił na łowienie ryb (wędkowanie) profesora mego Seminarium Nauczycielskiego w Cieszanowie, Henryka Kunza i jego kolegę. Kunz uczył matematyki i fizyki a pochodził z Leżajska.

Młyn był wodny, ze spadową śluzą na rzece. Wzburzone kołem młyńskim spadające ogromne strugi wody, tworzyły w dole rzeki głębię i pianę. W tym miejscu miejscowe dzieci zażywały rozkosznej kąpieli. Do tego młyna jeździli i moi rodzice z Cieszanowa. Przemielał na kamieniu mąkę na tzw. razówkę, ale posiadał też urządzenie na mąkę pszenną tzw. pytlową [pytel- worek muślinowy, przez który w młynie odsiewa się zmieloną mąkę pytlową, jako wyższego gatunku]. Była też forma przemiału oszczędnościowego na tzw. komiśny pytel, czyli na ciemniejszą mąkę, bardziej z otrąb (łupin ziaren) jeszcze przez pytel albo sito wyciśniętą.

Wspomina (dziś 82- letni) Marian Kopf „Jak wybuchła II wojna, ponieważ hitlerowcy dokonywali aresztowań oficerów i wsadzali ich do oflagów dla jeńców wojennych, mój ojciec [Tadeusz] cały czas przebywał u swego brata Władysława „Na Borku”. Z tego powodu nie mógł być z nami w Lubaczowie. W 1942 roku w czerwcu i w lipcu byłem dwa razy w Cieszanowie, bo w Lubaczowie łapali młodych do Niemiec na roboty. Wówczas byłem z ojcem „Na Borku” kilka dni w lipcu, ale tam też nie było bezpiecznie [pod koniec czerwca 1943 r. Niemcy wysiedlili większość Polaków z Żukowa na roboty przymusowe i do obozu koncentracyjnego].”

„Pamiętam z tego czasu ten młyn, był drewniany. Nie był wtedy czynny. Sam młyn w tym czasie był już w dość złym stanie. Deski zmurszałe od wilgoci, w dachu były dziury, a mój ojciec mówił, że w młynie straszy, bo jakaś dziewczyna utopiła dziecko na tej śluzie, a potem z rozpaczy sama się powiesiła, i że ten sznur jeszcze miał wisieć na belce, ale ja sam tego nie widziałem. Tak mówili też wtedy inni ludzie. Deski młyna były ciemno popielate, a dach z sczerniałym gontem. Szybki w okienkach powybijane. Drzwi były zamknięte na dużą zardzewiałą kłódkę. Taki pamiętam  ten młyn, sam się go trochę bałem. Przy tej okazji wykonałem rysunek tego młyna z tej strony, gdzie nie było widać ani drzwi, ani żadnego okienka. Ten rysunek młyna „Na Borku” włożyłem do teczki z in. rysunkami z Lubaczowa, i dałem ją Dyrektorowi Muzeum Kresów, dr. Zygmuntowi Kubrakowi. A na teczce napisałem: „Dla Muzeum w Lubaczowie …” Tam było bardzo dużo różnych rysunków. Ta teczka powinna być w Muzeum. Jako mój dar!”

Młyn wodny w Żukowie, jak też wspomniany majątek rolno-leśny przestał istnieć z chwilą śmierci bezdzietnych właścicieli; Władysława i Marii Kopfów. Czystki budowli jako obiektu polskiego dopełnili banderowcy, a ziemię przejął potem Skarb Państwa. Można by powiedzieć… wszystko przeminęło z wiatrem. Została moja, Kopfów, i niewielu jeszcze innych starszych osób o tym pamięć, a i ta niebawem zaniknie. Dzisiaj młyny wodne nie istnieją. A szkoda, bo w powiązaniu z otaczają przyrodą, były to obiekty nadzwyczaj ciekawe i wielce urokliwe.

PS. Pozyskanie z Muzeum kopii rysunku młyna przed emisją lutowego wydania, nie było możliwe