Dawnego życia czar Marian Ważny

Jeszcze nie tak dawno, przed półwieczem kwitło życie towarzyskie. W ciągu dnia i wieczorami w gronie rodziny, sąsiadów, znajomych, toczył się nieprzerywany dyskurs. Gaworzono w drodze do kościoła, na przystankach autobusowych, w autobusach, w sklepach, w kolejce w oczekiwaniu na lekarza. Rozmowom nie było końca. Trzeba przyznać, że pogwarki zbliżały ludzi, kształciły, wzbogacały język. Tworzyła się swoista rywalizacja o palmę pierwszeństwa w rozmowach. Aby wypowiedzi były niebanalne, sięgano do przysłów, anegdot. Liczyła się też odpowiednia intonacja głosu, aby wzbudzić zainteresowanie. Wzbogacano je ciekawymi epizodami z życia. Wielu chciało być podziwianymi. Biegli w szermierce słownej byli elitą i cieszyli się autorytetem, co sprawiało im ogromną satysfakcję.
W kontaktach towarzyskich szczególną rolę pełniła niedziela. Na nabożeństwa ściągali wierni z całego miasta a nawet z pobliskich wsi. Nadarzała się wtedy okazja, aby spotkać znajomych i toczyć z nimi niekończące się rozmowy. Po nabożeństwie mężczyznom do domów nie było spieszno, dopiero pora obiadowa mobilizowała ich do rozejścia. Niedziela była też wielką rewią mody, dla wielu był to zazwyczaj jeden dzień w tygodniu,
w którym mężczyzna zakładał garnitur, a kobieta kostium czy suknię.
Klubem dyskusyjnym, miejscem kontaktów towarzyskich i uprawiania żonglerki słownej był lubaczowski rynek. Pod tym względem stanowił ewenement w województwie a nawet w kraju. O każdej porze dnia można tu było spotkać dyskontujących to w większych, to
w mniejszych grupach. To tutaj trwała niekończąca się debata o mieście, o wydarzeniach, skandalach, o jego władzach i decyzjach przez nie podejmowanych. Fascynującą klientelę stanowili bywalcy rynku.
Kogo tam nie było! Wśród nich byli reprezentanci niemal wszystkich zawodów i ludzie w różnym wieku, weterani pracy, emeryci i renciści. To oni szczególnie byli stałymi bywalcami na rynku. Można było ich tu spotkać nawet bez względu na pogodę i w różnych porach roku. Jego bywalcy tworzyli stałe, niemal hermetyczne kluby dyskusyjne. Ton nadawała dawna elita miasta: urzędnicy, prezesi,dyrektorzy. Oni tworzyli własne środowiska i raczej nie tolerowali intruzów, którzy usiłowali wtargnąć w ich grono. W dysputach nie było tematów tabu. Pod stałym nadzorem był establishment miasta, czyli ludzie aktualnie sprawujący władzę. Jeszcze nie tak dawno, przed półwieczem kwitło życie towarzyskie.                                                                                                                                     Zazwyczaj zawsze ktoś rej wodził. Najczęściej była to osoba bardziej elokwentna albo dysponująca ciągle aktualizowanym źródłem nowych wiadomości. Oczywiście nie była to rola łatwa. Audytorium bywało grymaśne. Kontrowano, domagano się szczegółów. Ktoś,  kto zdobył miano oratora, musiał wciąż imponować otoczeniu. Stawiający pierwsze kroki w szermierce słownej z trudem dopychali się do głosu. Rynek był swoistą szkołą prowadzenia rozmów. Startujący w tej profesji z trudem dopychali się do dysput.

– całość w najnowszym wydaniu –