Modlitwa Lidia Świder

Marta usiadła na lichym krześle, przy stole okrytym ceratą. Wyjęła z portfela parę banknotów, które po chwili zaczęła prostować swoją szorstką, spracowaną dłonią. Spoglądała w tym czasie na białą kopertę, leżącą tuż przed jej oczyma. Ogarnął ją wstyd, że zbyt mało ofiaruje za mszę w intencji ojca. Podeszła do szafy, na której dnie spoczywał jej majątek, liczący niecały tysiąc złotych. Wyjęła jeden z banknotów i położyła na ceracie. Poczuła się teraz znaczniejsza, więcej warta od tych, którzy przynoszą mniej. Nie myślała w tym czasie o zmarłym ojcu, lecz wygładzała pieniądze.

W rocznicę śmierci ojca udała się do pobliskiego kościoła, aby zapłacić za modlitwę. Po drodze nie spoglądała na niebo, na linię horyzontu, ani na ziemię. Nie spostrzegła stuletnich lip okalających kościół, nie usłyszała śpiewu ptaków wznoszących hymny pochwalne wprost do nieba. Słońca liczącego ponad cztery miliardy lat nie zauważyła. Podobnie jak i ziemi, po której stąpa. Nie wiedziała ile lat liczy wszechświat. Umysł jej, który przeliczał pieniądze za modlitwę, zbyt ubogi był, aby spojrzeć ponad siebie.

Otworzyła drzwi kościoła, zimnego, pogrążonego w mroku. Przyklękła w jego ciszy, która okrutniejsza jest od samotności. Dotknęła kolanami zimnej posadzki. Pochyliła głowę, pragnąc uczynić rachunek sumienia. W myślach nie wypowiadała słów, lecz pokornie, szeptem wyznawała swą winę. Słysząc swoje słowa, pewna była, że odczyta je Bóg. Okryła twarz dłońmi, zapłakała z bezsilności. Nie odnajdywała sił, aby uklęknąć przed konfesjonałem.

Milczał Bóg. Chrystus na krzyżu. Ludzie wokół. Zapadła bezgraniczna cisza. Nie potrafiła ogarnąć wszechświata, dlatego zamknęła Boga w zimnym, martwym kościele. Wciąż prosząc, błagając i płacąc. W swej naiwności wierzyła, że Bóg otworzy wrota przejścia zmarłych do raju dzięki datkom. Jakże naiwna była, jak uboga w swych myślach.

Nie była odosobniona, inni podążali podobną drogą. Płacili drugiemu człowiekowi, księdzu, za modlitwę. Nie wiedzieli, że ci, którzy upadają, błądzą, nie odnajdują już sił na dalsze życie, znaczą w obliczu Boga po stokroć więcej od tych, którzy płacą. Upadają, aby powstać dzięki nikłej nadziei na odrodzenie. Niekiedy wadzą się z Bogiem, toczą spór, odwracają się i odchodzą. Czują się mniej znaczni, gorsi, dlatego tylko, że los nie okazał im łaski.

Spowiadając się przed Panem, uwierzyła, że będzie wysłuchana. Dlaczego nie mogła modlić się przed nim za dusze zmarłych, którzy w życiu swym nie zawinili, a cierpieli po stokroć bardziej od Zbawiciela. Miesiącami, latami, trawieni bólem, którego nie pojmie zdrowy człowiek. Boleść ich nie trwała parę godzin, jak na Golgocie. Przeobrażała się w wieczność, której nie mogli umknąć. Trawieni bólem, którego uśmierzyć nie mogła morfina.

Nie pomyślała. Nie zastanowiła się. Zachowała się jak inni, podobni w obliczeniach. Wyobraziła sobie, że Bóg dzięki datkom spojrzy na zmarłego ojca łaskawiej. Nie ogarnęła nigdy równania z jedną niewiadomą, dlatego Bóg i kościół znaczył dla niej to samo. Jakże różniły się te dwa światy.

Pierwszy otworzył bramy wiodące ku lądom i oceanom. Prowadziły dalej, ku szczytom gór, z których człowiek mógł spojrzeć na świat nienaruszony rytuałem mszy. Schodząc ku dolinom słyszał śpiewy ptaków. Mógł podążać drogą, jakiej zapragnął, bez pouczeń i nakazów. Spoglądając na majestat świata, nie musiał znać dziesięciu przykazań. Wiedział, że największą zbrodnią jest skrzywdzenie człowieka, który w swej ufności zawierza drugiemu człowiekowi. Grzechem, którego nie wymaże spowiedź przed kapłanem. To nie ksiądz rozgrzesza, lecz Bóg.

Kościół zamknął człowieka w nakazaniu i stawiennictwu. Określił godziny otwarcia i zamknięcia spotkania z Bogiem. Stworzył kurtynę, która podnosi się, po określonym czasie zapada. Według zegara, który wybija godzinę co do minuty. Określił też stawki przypominające menu w restauracji.

Chrzest. Komunia. Ślub. Śmierć. Modlitwa za zmarłego.

Za wszystko trzeba płacić. Nawet za śmierć. A potem za modlitwę za duszę zmarłego. Nikt się nie przebudził? Nie pojął gry wytrawnych szachistów, w których posiadaniu są czarne figury.

Co pięć sekund umiera na świecie dziecko z głodu. Co pięć sekund! Żadnego z ich rodziców nie stać na zapłatę za modlitwę. Nie stać ich na życie. Na nic. Nikt nie pomyślał, że pieniądze przeznaczone na modlitwę za zmarłego, mogłyby uratować życie drugiego człowieka, dziecka. Nie sposób zbawić drugiego człowieka za pieniądze.

Dlaczego Marta nie pomyślała o ludziach, którzy zbyt ubodzy są, aby płacić, a są być może wysłuchani po stokroć bardziej. W pamięci pozostał jej obraz konającego ojca z różańcem na piersi. Z modlitwą na ustach. W imię czego przyszła teraz do księdza? Aby ten odprawił mszę za duszę ojca. Jeżeli według niej, ojciec potrzebował kolejnej modlitwy, to czym jest wiara?

Ksiądz Piotr zapisane miał nazwiska ludzi, za których odprawiona będzie msza. Nie znał ich, pojęcia nie miał o ich życiu. Odczytywał kolejne imiona i nazwiska beznamiętnie. Najważniejsze, aby usłyszeli je inni w kościele. Jakże radzi byli z siebie. Nie pojęli rzeczy jednej, za pieniądze nie sposób kupić wysłuchania u samego Boga. Żałośniejszej pieśni nie sposób odnaleźć.

Marta powróciła do domu, w którym nikt na nią nie czekał. Wyszła przed ganek, który prowadził do ogrodu. Pośród drzew spostrzegła swoją siostrę Marię, która niespodziewanie przybyła do miejsca swych narodzin. Maria ujęła siostrę za dłoń, poprowadziła do drzew zasadzonych przez ojca. Do lip dostojnych, brzóz skłaniających pokłon ziemi w czasie wichury, klonów niewzruszonych, do czarnej sosny, skrywającej tajemnicę. Podążały dalej, ku polom i łąkom. Nie rozmawiały. Milczenie niekiedy znaczy po stokroć więcej niż słowa. Szły przed siebie, nie wiedząc dokąd prowadzi droga. Napotykały zapomniane kapliczki i krzyże przydrożne rozsiane pośród maków i chabrów.

Maria przyklęknęła na ziemi, oświetlonej promieniami słońca, przy jednym z krzyży. Wzniosła oczy do nieba, na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech. Wspominała ojca, spędzone z nim chwile, które pozostały w jej pamięci. Na koniec wyszeptała: – Panie Boże oddaję Ci pod opiekę mojego ukochanego ojca.

Marta w tym czasie przeliczała pieniądze na kolejną mszę w intencji ojca, która odbędzie się w zimnym, ciemnym kościele.

Maria i Marta stanęły na rozstaju, każda z nich wybrała inną drogę.

Lidia Świder