Krajobraz po wyborach Marian Ważny

  Szturm do ludzkich serc i sumień kilkuset osobowej rzeszy kandydujących do samorządowych władz mamy za sobą. Dla większości jednak był to zimny prysznic, poczucie klęski, gorycz, ponieważ w swoim przekonaniu uważali, że wybór w pełni im się należał. A dla nielicznych, którzy zostali wybrani to powód do satysfakcji i dumy. Zdawać by się mogło, że takie mrowie chętnych do bycia radnym, to zjawisko ze wszech miar pozytywne. Przecież właśnie aktywność społeczna decyduje o sukcesach gospodarczych, kulturalnych, oświatowych miasta czy gminy. Trudno jednak oczekiwać, aby osoby takie doznały nagle olśnienia i postanowiły zabrać się do pracy na rzecz ogółu. A możliwości ku temu przecież nie brakowało. Skąd zatem ta nagła chęć do zasiadania w samorządach? Odpowiedź jest prosta. Chodzi przede wszystkim o osobiste korzyści wynikające ze sparowania funkcji samorządowca i liczy się również dieta, chęć bycia bliżej władzy, aby coś dla siebie czy rodziny załatwić. Oczywiście wybory były w dużej mierze sitem, które w sporym stopniu oddzieliło ziarno od plew.

-całość w najnowszym wydaniu-