Przebudzenie Lidia Świder

Aleksander przebudził się zaledwie po paru godzinach niespokojnego snu, w chwili, kiedy zdecydował się otworzyć drzwi na końcu korytarza. Najczęściej słyszał wtedy za sobą głosy ludzi, którzy krzykiem pragnęli go odwieźć od powziętego zamiaru.  Sen powracał każdej nocy w niedokończonym wątku historii, która nigdy się nie wydarzyła. Pamięć zapisała ostatni próg. Wyheblowany, martwy i lśniący, jak życie tysięcy ludzi.

W dniu przypominającym poprzedni, Aleksander wyszedł przed swój dom, przypominający inne, jakże podobne do siebie. Zapalił. Przez chwilę wrażenie wolności pozwoliło mu odejść od świata, który piętnuje i naznacza tych, którzy po stokroć więcej myślą i czują. Spoglądał na tłum, który nie przekraczał progu myśli. Ludzie przechodzili, odchodzili i powracali. Z lotu ptaka ulica przypominała mrowisko maleńkich istot, które wciąż śpieszą się, lecz nie przystają. Jakże zajęci byli swoim życiem, o które tak się troszczyli, a które pomieściłby naparstek szwaczki.

Wszystkim wydawało się, że to życie będzie na nich zważać i zapisze w pamięci. Tylko nikt nie zważał. Nikt nie zapisał uczynków, zaniedbań i dni chwały człowieka, który przypominał pionka na szachownicy życia. A jednak wszystkim zależało na pamięci. Pogrzebani przodkowie nie mogli już zasiąść do stołu. Zadziwiające, że za życia tak ważne jest dla człowieka, jak postrzegany będzie przez innych po śmierci.

Aleksander nie wmieszał się w bezmyślny tłum, porzucił świat doczesny. Porzucił też dotychczasowe życie w imię wolności. Jedyne czego pragnął, ziściło się. Wcześniej w snach, w których stawał u progu, którego nie przekraczał, ogarniał go lęk przed nieznanym. Nie czekał wybudzenia. Wszyscy wokół niego śnili na jawie. Jakże podobni byli w swych pragnieniach i marzeniach, które pozwalały na odejście od własnego świata, na ułamek chwili, aby się zaprzedać, nade wszystko pokazać.

Przebudził się w chwili, której nie czekał. Najczęściej tak bywa. Spojrzał na ziemię i niebo, odnalazł linię horyzontu. A w samym sobie pragnienia i marzenia, wyszydzone przez innych. Zmarnował życie, bazując na domniemaniu myśli drugiego człowieka, na akceptacji bezmyślnego tłumu, który na początku oskarża, na koniec porzuca. Stał się pionkiem w bezmyślnej grze, niegodnej szachisty. Przez lata przystawał z tymi, którzy byli zbyt pyszni, aby zrozumieć i pojąć światy, których nie odmierzy żadna waga.

– całość w najnowszym wydaniu –