Czytelnikom „Kresowiaka” nie muszę przypominać, czym jest dla naszego regionu muzeum w Bełżcu. Pamiętam, że od dzieciństwa tam bywaliśmy, choć nie do końca docierało do nas, co tam się stało. Pamiętam, że jako dziecko jechałem kiedyś z dziadkiem Franciszkiem na furmance w kierunku Bełżca, a on ni stąd, ni zowąd powiedział, że w czasie wojny swąd palonych ciał było czuć aż w Narolu. Nie bardzo wiedziałem, o czym dziadek mówił, ale jakoś nie miałem odwagi się dopytywać. Potem, chyba już w szkole średniej dowiedziałem się, że był tam obóz zagłady Żydów i że tam zostali zamordowani również Żydzi narolscy. A potem przez wiele lat zapadła cisza.
Dopiero po latach, gdy już jako jezuita zajmowałem się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, to wielu moich żydowskich przyjaciół chciało przyjechać do Bełżca, by zobaczyć miejsce, gdzie zginęli ich bliscy. Chyba pierwszym z nich był Lee Auspitz. Poznany w Krakowie. Interesował się przede wszystkim filozofią. Miał nawet wykład w Kolegium Jezuickim w Krakowie. Zabrałem go do Narola, a potem oczywiście do Bełżca. Dużo rozmawialiśmy o wspólnych korzeniach chrześcijaństwa i judaizmu. Lee uczył mnie hebrajskiego, a ja jego polskiego. Po latach kontakt nam się urwał. Potem był to Harold Kasimow, ocalały na Litwie, spotkany na konferencji w Cambridge w połowie lat 90-tych. Do dzisiaj utrzymuję z nim przyjacielskie kontakty.
– całość w najnowszym wydaniu –